My - poloniści - wybraliśmy się na weekend do sławnego Glasgow.
Najbardziej chyba chcieliśmy obejrzeć gmach XV-wiecznego University of Glasgow, wstąpić do Kelvingrove Art Gallery and Museum z obrazami m.in. Rembrandta, Dalvadora Dali (słynne "Ukrzyżowanie"), Pabla Picassa, francuskich impresjonistów, szkockich kolorystów, Chłopców z Glasgow; i dać nura w słynny pchli targ Barras we wschodniej części Gallowgate (kupiłem tu "Mrs. Dalloway" Virginii Woolf za jedyna 50 centów).
Przy okazji jednak okazało się, że błądzenie po Glasgow to świetna sprawa! W ten sposób trafiliśmy do postindustrialnej części miasta, a tam znaleźliśmy graffiti takie, że aż dech w piersi zapiera. Obejrzyjcie naszą
galeryjkę zdjęć:
A ponieważ czas bez pomyłek to czas mało ekscytujący, to szczęśliwie i nam zdarzyła się mała pomyłka z rezerwacją hostelu. Po prostu zamiast zarezerwować pokój na noc z soboty na niedzielę, zrobiliśmy rezerwacją na noc z piątku na sobotę. Był mały smuteczek, z którego potem śmialiśmy się. No ale nie zostaliśmy bez dachu nad głową - na noc przygarnęli nas... buddyści.
Mieszkają oni na peryferiach Glasgow w dużym, wielopokojowym domu o wysokich sufitach. Chyba z 10 osób z
różnych stron świata - w tym Bartek, który medytację praktykuje od 2-3 lat. Między członkami tej wspólnoty panują zasady typu: nie palimy; nie
pijemy alkoholu; nie urządzamy imprez; żyjemy zdrowo; praktykujemy
medytację. Nie zastanawialiśmy się, czy to oferta dla nas :-)
Bartek
zaproponował nam 2-osobowy pokój, łazienkę, kolację i długą rozmowę o
medytacji i umyśle człowieka. A przy tym wydawał się taki spokojny,
pogodzony ze światem, pełny harmonijnego oceanu w sobie :-)
Rano, gdyśmy się obudzili, Bartka już nie było - pojechał do swoich obowiązków. W kopercie, którą umieścił w moim bucie (sic), zostawił drobne, byśmy mogli kupić bilety miejskie i dostać się do centrum Glasgow. Prawda, że miło z jego strony?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz